Jastarnia
Minęły już czasy, gdy chodziłem po nadmorskiej plaży w czapce kapitana, strzelałem na wydmie z karabinu marki Patyk i obowiązkowo przywoziłem jakiś niczemu nie służący gadżet, pamiątkę w stylu koła marynarskiego z termometrem w środku. Nie uświadczę już czasów, gdy pachniało chlebem - chyba w jedynej wtedy piekarni, a poranek przeszywał stukot kopyt konia zaprzężonego w wóz z rybami w sieciach, gdy wracał i wjeżdżał na podwórko domu, w którym mieszkaliśmy.