Po rozdaniu W miasteczku długowieczności przyszła pora na drugi, książkowy konkurs. Mam dla Was kolejną z serii Dolce Vita książkę, której premiera miała miejsce na początku ubiegłego tygodnia. Język baklawy. Wspomnienia to rozbudzająca kulinarne zmysły opowieść autorstwa Diany Abu-Jaber, której recenzję przedstaiwłam TUTAJ.
Zapraszam, naprawdę warto!
Nagroda
Do wygrania jest wspomniana książka autorstwa Diany Abu-Jaber Język baklawy. Wspomnienia, o wartości 37,90 złotych. Sponsorem nagrody jest Wydawnictwo Czarne.
Na czym polega konkurs?
W trakcie czytania książki szczególnie urzekły mnie opisy osobistych doznań smakowych Autorki. Zobaczcie jeden z nich:
Pierwsza łyżeczka panna cotty jest tak zachwycająca, że mam ochotę się roześmiać albo zacząć śpiewać, albo wyznać wszystkie swoje grzechy. To istna kremowa słodycz, wyczuwam w niej nawet drobne wiosenne kwiatki, które jadły krowy, zanim z ich mleka zrobiono śmietankę.
Zadaniem konkursowym jest:
Opisz danie, które wywołało u Ciebie euforię kubków smakowych.
To nie musi być tak barwny opis jak ten, który zacytowałam. Wystarczy kilka zdań o tym, jakie danie i dlaczego zapadło w Waszej pamięci na bardzo długo, a może i na zawsze.
Odpowiedzi pozostawcie w komentarzach na blogu pod tym wpisem (konkursowym). Czas zamieszczania odpowiedzi mija w piątek, 29 czerwca, o pólnocy.
Abym mogła Was zweryfikować w razie wygranej, podajcie mi swój adres e-mail - we właściwym oknie edycji komentarza. Wyniki konkursu ogłaszam w osobnym wpisie. Jeżeli wybrana osoba nie odpowie na mojego e-maila w ciągu 7 dni, wybieram kolejnego zwycięzcę.
Książkę wysyłam na mój koszt na terenie Polski.
W razie pytań, zapraszam Was do kontaktu. Tutaj wpisujcie proszę tylko odpowiedzi konkursowe.
Miłej zabawy :-)
Komentarze
"Gruszkana ciepło z creme fraiche"...
Potrawa przyrządzona z naturalnych i świeżych składników zawsze wprowadza moją duszę w stan upojenia.
Miód lawendowy, wanilia, słodka gruszka, łącząc te składniki udało mi się wydobyć z pamięci wspaniałe wspomnienia. Zazdroszczę moim kubkom smakowym, które w tym krótkim momencie odwiedzają bliskie mi krainy. Ciepły złocisty miódprzenosi mnie do Prowansji na falujące pola lawendowe, wywołując miłe dreszcze. Kolejny kęs już smakuje ciepłym Madagaskarem pachnącym wanilią, ależ to impresjonistyczna chwila. Ostatecznie podróż ta przenosi się w okres dzieciństwa na polskiej wsi, kiedy będąc małym brzdącem nieporanie trzymając soczystą gruszkę, wgryzając się zasmakowałem jej naturalnej słodczy,która już a zawsze posostanie w mej pamięci
Moje pierwsze spotkanie z kremem balsamicznym...
świeże, soczyście zielone liście szpinaku..
słodka, jesienna gruszka, w której zamknięte są ostatnie ciepłe promienie słońca..
chrupiące, lekko przyrumienione orzechy nerkowca..
słodko-słone płatki parmezanu..
wszystko skropione lśniącym kremem balsamicznym, gdzie jednocześnie można wyczuć słodycz, kwaskowatość i lekko cierpki smak winogron....
NIEZWYKŁA MIESZANKA KOLORÓW, SMAKÓW, AROMATÓW i FAKTUR... DO TEGO KIELISZEK DOBREGO WINA..CZY POTRZEBA CZEGOŚ WIĘCEJ DO SZCZĘŚCIA?:)
Stawiam na prostotę, bo proste rzeczy, dobrze przygotowanie, zawsze najbardziej mnie zaskakują. Bardzo lubię ziemniaki - w każdej postaci. No, może oprócz chipsów... Każdy ma swój sposób na ich podanie. Z wody, na parze, puree, na mleku, pieczone itp., itd. Ilu kucharzy, tyle pomysłów. Moja mama całe życie przygotowywała ziemniaki standardowo. Zimna woda, ziemniaki, gaz, sól. Potem albo w całości albo puree, ewentuanie posypane koperkiem lub polane tłuszczykiem. A ja wolę eksperymentować. I w ten sposób powstały najpyszniejsze ziemniaki, jakie kiedykolwiek przyszło mi zjeść. Po pierwsze ziemniaki, świeżo obrane, wrzucamy na wrzącą wodę, a nie moczymy w zimnej. Gotujemy do miękkości, pod koniec gotowania solimy. Ziemniaki tłuczemy na puree, dodajemy mieloną kozieradkę (duuużo), gałkę muszkatołową (też dużo, ale trzeba uważać, by z gałką nie przesadzić; gałka musi być świeżo starta, gdyż szybko traci aromat), dobrą oliwę lub śmietankowe masło (broń boże przed margaryną!) oraz śmietankę lub jogurt grecki. Dodatkowo puree można posypać startym parmezanem i przez chwilę zapiec w piekarniku. Podawać od razu, gorące i aromatyczne. Ktoś powie, że takie ziemniaki są bardzo tuczące, przez masło i śmietankę. Ale to nic nie szkodzi, bo jeśli dieta jest zrównoważona i składa się ze zdrowych, nieprzetworzonych produktów, to nic nie pójdzie w tzw. boczki. A takie ziemniaczki, z kozieradką i gałką, śmietankowo-maślane - to cud nad cudami. Jeśli całe życie jedliście "zwyczajne" ziemniaki, spóbujcie choć raz. Nie wyobrażam sobie już ziemniaczanego puree w innej formie! Moje kubki smakowe by tego nie zniosły :)
Daniem, które ostatnio wywołało euforię moich kubeczków smakowych jest kaczka po pekińsku. Jadłam ją podczas ostatniego urlopu w Chinach. Trochę się z Mężem nachodziliśmy po mieście zanim znaleźliśmy restaurację z normalnymi cenami, a nie takimi pod turystów, ale warto było się nachodzić, bo kaczka była obłędna!!! Na naszych oczach kucharz najpierw skrawał z kaczki zrumienioną skórkę, a potem mięso. Robił to pomału, z namaszczeniem niemalże, a wszystkie kawałki które odkrawał, były jednakowej wielkości. Patrzyłam na niego jak urzeczona, a potem... Potem kawałki skórki i mięsa kaczki macza się w sosie sojowo-śliwkowym, kładzie na małym naleśniku, dorzuca się surową marchewkę, ogórka, jakieś kiełki, a następnie naleśnika się zawija i zjada. Po pierwszym kęsie poczułam się jak kulinarnym raju!!! Idealnie chrupiąca skórka, mięciutkie mięso i ten sos!!! Sos sojowo-śliwkowy to była prawdziwa poezja... Aż brak mi słów, żeby go opisać. Eksperymentuję, żeby stworzyć podobny, ale taki jak ten jedzony w Chinach jeszcze mi nie wyszedł. Do tej pory uważam, że ta kaczka po pekińsku to było najlepsze danie jakie jadłam w życiu :)
W ostatnim czasie moje kubki smakowe niezwykle się wyczuliły. Odkrywam nowe smaki i zapachy, nieznane dotąd połączenia składników - wszystko to przyprawia mnie o zmysłowe, kulinarne szaleństwo. Jednak orientalne przyprawy, ekskluzywne dodatki i najdziwniejsze kombinacje zostają w tyle, gdy do kuchni wkraczają najprostsze pomysły. Takim odkryciem była dla mnie tarta z jabłkami upieczona według przepisu niezrównanego twórcy słodkości Pierre'a Herme. Z czym kojarzy się tarta jabłkowa, szarlotka oraz inne potrawy zawierające jabłka? Nieodłącznie z cynamonem! Przynajmniej mi. Herme dodaje jeszcze do ciasta prawdziwą wanilię. I właśnie ten mały dodatek spowodował, że moje kubki smakowe oszalały. Nie spodziewałam się, że wanilia tak wspaniale skomponuje się z jabłkami i cynamonem. Uważałam, że do ciasta z jabłkami nie trzeba dodawać nic więcej poza cynamonem, że lepsze już być nie może! Otóż może. Po pierwszym razie piekłam tę tartę wielokrotnie, dla siebie, znajomych, podczas wizyty w rodzinnym domu. Za każdym razem obserwowałam osoby gryzące pierwszy kęs. Chrupiące ciasto otacza jabłkowe wnętrze. Pachnie cynamon. Szarlotka kojarzy się z czymś znanym, domowym. I nagle... hmm, jakiś inny smak. Zdziwienie. Kolejny kęs. Co tam dodałaś? Pospieszne pałaszowanie do końca. Ale dobre! Powiedz, co tam jest? Podzielisz się przepisem? Można jeszcze kawałek? Składniki najprostsze na świecie: mąka, masło, żółtko, jabłka, cynamon. I do tego aromatyczna wanilia, koniecznie prawdziwa (nie "wanilinowa"!) - euforia to mało powiedziane. Moje (oraz innych) kubki smakowe nie tyle oszalały, co zakochały się w tym smaku.
Brzoskwinie pod słodką pierzynką
Krągła brzoskwinia przykryta opaloną bezą, wygląda jak zachodzące słońce. Najpierw odłamujesz kawałek bezy, tak chrupiącej i tak puszystej w środku, że zaczynasz podejrzewać anielską pracą przy produkcji białek, lub ich rękę prowadzącą mikser gdy były ubijane. Następnie czujesz gorący malinowy sos i gdy zamykasz oczy podejrzewając, że być może jest to sen widzisz krągłe maliny uderzające o siebie wśród podmuchu wiatru, a gdy zęby zatapiają w niesamowicie lekkim miąższ, czujesz jak słodki nektar wpływa do twych ust i rozprowadza swoje macki po całym podniebieniu, i kiedy myślisz, że już jesteś w niebie i nic lepszego cię nie spotka wtedy to czujesz ... skórkę, niesamowicie pyszną meszkowatą skórkę tak dobrą i tak idealnie skomponowaną z resztą, że nic innego nie ma znaczenia. To tak straszne i zarazem tak wspaniałe uczucie. Wiesz, że wszystko inne czego kiedykolwiek spróbujesz nie będzie mogą się równać TEMU, ponieważ będzie nijakie, ale to wspaniałe wspomnienie rozmazuje chwile obojętności, na inne potrawy i dziękujesz Bogu, że stworzył takie produkty i takiego kucharza.
Dwa lata temu podczas wakacyjnej wyprawy na Litwę zatrzymaliśmy się gdzieś pod litewską granicą na obiad. Dziwna była to "restauracja", starsza pani i jej córka zagniatały ciasto na pierogi (jedyne danie, które można było zamówić - pierogi na słodko z serem albo ruskie), a syn obsługiwał gości. Zaproponowano nam do picia napój z kwiatów czarnego bzu... Chłopiec przyniósł nam dzban wypełniony słomkowożółtą cieczą, na wierzchu pływały jakieś farfocle jak to mawia mój mąż. Proces fermentacji zostawił po sobie niewielki procent alkoholu i specyficzny zapach, zaskakujący w pierwszej chwili swoją "dziwnością". I ten smak... jak go opisać? Lekko kwaskawy, ale też słodki, w sumie niepodobny do żadnego innego. Bąbelki łaskotały w nos, bo napitek był odrobinę musujący. Pamiętam, że cudownie ugasił pragnienie, jednocześnie sprawiając, że chciałoby się go pić i pić, byle wciąż czuć ten smak... :)
Pozdrawiam :)
Moje codzienne życie...ciągle w biegu i pośpiechu, na szybko sałatka, żeby przetrwać dzień, potem schrupane w pośpiechu muesli- w końcu musi być zdrowo, ukradkiem zjedzone jabłko, a następnie późny powrót wieczorem do domu...o tej porze nie wypada nic jeść!!!!!!
....wakacje...to czas świętowania: gdy smaki spotykają się zapachami oraz emocjami: takimi o jakich marzę na co dzień.....
Gdy zamykam oczy i myślę: smak lata, to jedyna rzecz jaka porusza mnie do takiego stopnia, że na moim ciele pojawiają się ciarki, to MAZURY...miejsca, które kojarzą mi się z takimi zapachami i smakami, które poruszyłyby każdego. Zapach palącego się drewna w kominku, a na stole pięknie obwędzone domowe wędliny, prawdziwy domowy biały ser, pachnący mlekiem i szczypiorkiem zerwanym z przydomowego ogródka, chleb z chrupiąca w ustach skórką zniewalający zapachem chleba z dzieciństwa. Po śniadaniu leniwie zrywane maliny prosto z krzaczka, bo po cóż mam sie spieszyć? Na kolację ryba w towarzystwie zniewalających ziół....
Euforia kubków smakowych to nie tylko wysyłanie sygnałów z mózgu o jednym z naszych 6 zmysłów. To ogromne przeżycie, które pozwala na co dzień zatrzymać się, przywołać motyle w żołądku, wywołać szereg emocji i stanów w których byliśmy gdy kosztowaliśmy naszych smaków życia.
Życzę Wam abyście doznali takich chwil! :-)
W godzinach największego gorąca, kiedy żar lał się z nieba niczym ognista lawa, a miasto zdawało się być umarłe i nawet koty, leniwie śpiąc w cieniu, nie wydawały z siebie żadnego miałknięcia, ze srebrnego czajniczka lała się cienka strużka parującej cieczy. Przeźroczyste krople o delikatnym zielono-żółtym zabarwieniu, rozpryskując się lekko, wpadały do szklanki, skąd były przelewane z powrotem do srebrnego naczynia, gdzie mieszały się ze świeżymi listkami mięty i cukrem. Po kilkukrotym powtórzeniu procesu, napar nabrał mocniejszego koloru. W końcu szklanka z gorącą herbatą trafiła do moich rąk. Z pierwszym łykiem poczułam niesamowitą, orzeźwiającą słodycz. Ciepły napój paradoksalnie ostudził panująca na zewnątrz skwar i ugasił pragnienie lepiej niż świeża woda z rwącego potoku. Ten marokański sposób na upał zapamiętam na bardzo długo.
Sernik z białą czekoladą i malinami, moment kiedy naprawdę poczułam, że mogę coś dobrego przygotować. Smaki wzajemnie się uzupełniające, ale tak dobrze rozpoznawalne. Od pierwszego kęsa rozpierała duma i niewiarygodne poczucie szczęścia. Euforia kubków smakowych - gwarantowana, co najważniejsze, na twarzach próbujących sernika mogłam wyczytać, że nie jestem w tej euforii osamotniona ;)
Euforia kubków smakowych? Jest tylko jedno, jedyne takie danie. W dodatku dopiero zrobione jeszcze raz - mojemu dużo młodszemu rodzeństwu ją zapewniło. Pieczone ziemniaki z ogniska z prawdziwym zsiadłym mlekiem. Pamiętam, że tłustego mleka prosto od krowy, które trzeba było obowiązkowo pić z rana przed śniadaniem nie cierpiałam, ale już w wakacyjne wieczory, przy ognisku, gdzie zbierała się cała nasza Gromada, było ono co najmniej pyszne. Zwłaszcza z gorącymi młodymi ziemniakami, które wybiera się z popiołu parząc ręce i podrzucając je nerwowo, by jednak coś z tych rąk zostało. Teraz, gdy mogę to przeżywać z, powiedzmy, większą świadomością raduję się niesamowicie, bo to najprostszy sposób na to, by poczuć się znowu dziecięciem.
Aha, dorzucam, poza konkursem opowieść o dążeniu do euforii kubków smakowych mojego starszego kuzyna, gdy był jeszcze szczenięciem. Otóż, w domu gotowane ziemniaki były zawsze z koprem, a i wędziło się tam często to i owo. Kuzyn głupi nie był, więc wygłówkował, że dobre (ziemniaki z ogniska), dobre (koper w ziemniakach) i dobre (wędzenie) musi dać dobry efekt. Niestety ciocia nie była uradowana tym, że w jeden wieczór, ktoś zerwał i spalił całą jej przydomową hodowlę. Na szczęście, do dziś nie wie kto to konkretnie, a kuzyn mimo wszystko w kuchni sobie nie radzi źle.