Niczym bohater mojego dzieciństwa, Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen, zmierzałem w stronę miejsca, które można nazwać gwiazdą niekoniecznie śmierci, ale gwiazdą zatracenia w pełnym tego słowa znaczeniu. Zatracenia w smakach jak miało się okazać nie do końca zrozumiałych i tych, które miały postawić kropkę nad „i” w tym flircie z hiszpańskim smakiem.