Szukaj

Wspomnień czar z prezydencją w tle

Wróciłem z Dworca Głównego  w Krakowie. Odprowadziłem córkę do pociągu InterREGIO. Cokolwiek ta nazwa oznacza, był to zlepek wagonów niczym wybrakowane klocki lego z mojego wczesnego dzieciństwa.  Komiczny obraz. Klasyczny śmierdziel. Obok obcokrajowcy zdezorientowani patrzą na to coś. Pan konduktor z fryzurą czeskiego hokeisty, oblizując swoje słone paluszki przerzuca kartki służbowego kajetu. Próbuje odpowiedzieć na pytania pani azjatyckiego pochodzenia. Córka chichocze w przedziale z koleżankami. Nie zwraca uwagi na te szczegóły. Widzę w jej oczach „tatuś idź już”.  Wróciłem do domu i widzę , że w TV Janek z Gustlikiem znowu jeżdżą w czołgu. A później J23 znowu szpieguje. I jeszcze szaleństwa Majki Skowron. I myślę jest pięknie. Uśmiech błogi wykrzywia mi twarz. Majka, ciekawe jak ty teraz wyglądasz? Tyle lat minęło. Wspomnień czar na wyciągnięcie ręki, niczym zahipnotyzowany misiu Yogi marzyć zaczynam o liście życzeń jadłospisu mojego dzieciństwa.

A może by tak mielonego? I ślina mi cieknie. Jajo w koperkowym sosie, kanapka z konserwą turystyczną, z tołpygą w pomidorach, placki ziemniaczane z cukrem (takie jak w Jastarni), frytki z przesiąkniętej od tłuszczu torebce. Niech tłuszcz cieknie mi po brodzie. Chcę wszystko przepić kompotem z renklody. Usłyszeć radosny bulgot w brzuszku. Wspomnienie dzieciństwa mnie dosięgło, oj tak. Chcę znowu leżeć na betonie i grać w kolarzy. Grać w dołek i kopać w gałę. I nagle smutek wielki. Z letargu wyciąga mnie sms córki, że pociąg odjechał. Z godzinnym opóźnieniem. I że kanapek zapomniała. Mimo wszystko inna jest już Polska. Jesteśmy w Unii. A teraz trąby i fanfary. Od pierwszego lipca mamy przewodnictwo.

Wieczorem uczestniczyłem w spotkaniu z powagą na niby w szanownym gronie ludzi w większym lub mniejszym stopniu związanych z gastronomią. W dyskusji, chcąc czy nie chcąc dominowało polskie przewodnictwo w Unii od kuchni. Niektórzy sądzili i sądzą (to dobrze), że to wielka szansa dla polskich kulinariów. Poruszone zostały wątki menu komponowanych na te okazje, czy też kulinarnej broszury wydanej dla MSZ . Czy wśród propozycji powinno znaleźć  się gazpacho z truskawek, piana z ogórka, czy to dobry trop, czy po raz kolejny wszystko i nic? Czy lepiej klasycznie, regionalnie, czy nowocześnie? Twórców wielu, wiele wizji i koncepcji.

Polskie wino w odstawce - łączy wszystkich w dyskusji. Czy decyzja o spożywaniu węgierskich trunków to strzał do własnej bramki? Mało patriotyczny gest? Czy decyzja Ministra Sikorskiego jest dobra? No ale wszystko można w kuluarach wytłumaczyć gdy ktoś zapyta o polskie trunki. Wszakże Polak, Węgier dwa bratanki. Dlaczego tak a nie inaczej w Polsce bywało i bywa z tymi tradycjami? Mam nadzieję że rozmówców będzie wielu. Choć musimy pamiętać i wiedzieć, że dyplomacja i protokół rządzi się swoimi prawami i kulinaria w tym wydaniu w pełni nie zaistnieją. Jedzenie jest ważnym elementem, ale tak naprawdę stanowi tylko tło w dyskusji dyplomatów. 

I choć jestem pewien, że stać nas na o wiele więcej kultury, chociażby kulinarnej - nie takiej, jak polskich europosłów w Parlamencie Europejskim - tak sobie myślę, abyśmy tym wszystkim nie byli przejedzeni. Tak po polsku i tak po prostu. A może spokojniej, bez wymachiwania szabelką niech każdy z nas będzie ambasadorem polskości na co dzień. Nie wystarczy zauroczyć Europę, nawet w małym stopniu, wystawiając na stół swoje najlepsze karty. Niech pierogi będą pierogami, a dobry śledź dobrym śledziem nie tylko na dyplomatycznym spotkaniu, ale również w przydrożnych karczmach i lokalnych restauracjach. Wtedy będzie to Polska - między nożem a widelcem, którą będziemy mogli się pochwalić. 

Kreujmy to, o czym większość stara się pisać i mówić, lansując nowe oblicza kulinarne Polski. Nie ulegajmy tylko pompatycznie nakręcającej się spirali roli kuchni i polskiego przewodnictwa w Unii.

Komentarze

EWA (niezweryfikowany)

Chciało by się powiedzieć amen. I to mogło by wieńczyć dzieło... Ale. Może kilka uwag od siebie i ja. Traktujemy kuchnię z coraz większym pietyzmem - na całe szczęście - wpadając czasami w kanały przesadyzmu totalnego. Dotyczy to również i naszej kuchni. Może nie zawsze jest to złe, ale często miewam niedosyt tego, co i ja z dzieciństwa pamiętam. Kuchnia Mamy jest do ogarnięcia - wystarczy telefon. Kuchnia Babci niestety już nie. Wiele rzeczy udało mi się odtworzyć, ale wciąż tęsknię za na przykład zwykłymi niezwykłymi zacierkami na mleku. Nie umiem. Nie daję rady. To nie były pojedyncze kluseczki, tylko gęste danie, które jak tylko chciałam, dostawałam od Babci na śniadanie. Zresztą... każde wakacje u niej spędzałam i tylko do głowy mi nie przyszło, że kiedyś gotowanie i mnie się przyda. Pierogi... Tak. Niech pierogi będą pierogami, nawet gdyby miały być z serem na słodko - jedynie tych nie robię, bo też się boję, że nie wyjdą takie jak Babci. Bo ser nie ten. Bo Babcia zawsze sama ser robiła. Z mleka od Baśki lub Wiśni. Głupia sprawa, ale właśnie bardzo wiele rzeczy inaczej pachniało i smakowało. Które z miejskich dzieciaków zna smak kwaśnego mleka? Moje kefir z przyjemnością wypije, ale tego nie tknie.
Co do wina naszego. W moich okolicach jest kilka winiarni. Miałam okazję próbować i kupić. I chociaż muszę przyznać, że cena trochę nieadekwatna do jakości, ale człowiek nie cierpiał pijąc wino czerwone. Gorzej było z białym, które zużyłam po prostu w kuchni. W porównywalnej cenie po prostu można kupić całkiem dobre francuskie czy włoskie. Takie jak lubię - ziemiste, ciężkie, które z każdym łykiem nabierają charakteru. A i tak najwspanialsze było przywiezione z Bułgarii za jakieś 8 złotych. W kolorze przecudnego mocnego burgunda, powolutku spływające po kieliszkach, o przebijającym się smaku (dla mnie) suszonej śliwki. Z patriotyzmu lokalnego jednak jeśli gdzieś jesteśmy kupujemy i nasze. Mając nadzieję, że uda nam się coś podobnego przeżyć. A nuż... W końcu dopiero zaczynamy w tej dziedzinie powrót do przeszłości. Bo kiedyś dane nam było. Nie mogę więc porównywać naszych trunków do tych o bogatszej tradycji.

28 lipca 2011 - 16:02
Gość (niezweryfikowany)

a ja na targach jesienia 2010 kupilam ekologiczne wino z rozy spod kalisza...pycha :DDD

24 lutego 2012 - 12:12
papryczka (niezweryfikowany)

Witam:)
no cóż, nasze PKP zatrzymało się w czasie, a kultura jedzenia pozostawia wiele do życzenia. Właśnie wracałam niedawno pociągiem z wakacji, byłam nad morzem, miejscowości nadmorskie też jakby zatrzymały się w czasie, pomijając szybki rozwój budownictwa, gastronomia pozostaje w tyle...
Od lat to samo, smażalnie ryb, obiadki domowe, lody i gofry na każdym kroku, wszystko to pozostawia wiele do życzenia i bardzo drogo.
W lepszych ośrodkach bardziej wyrafinowane menu, ale bez szaleństwa...
Jednak ma to swój urok, jak jadę nad nasze polskie morze, to wiem, że od lat nic się nie zmienia:) dalej chłopcy biegają po plaży wykrzykując śmieszne hasła, aby coś sprzedać, a jak wrócę z plaży to jem rybkę...i w sumie to lubię, choć marzyłoby mi się, żeby na naszych plażach były knajpki z pysznymi sałatkami, kanapkami, rybami obłożonymi lodem, smażonymi na miejscu, żebym nie musiała schodzić z plaży przez cały dzień..no cóż, może kiedyś:)
Pozdrawiam Papryczka

27 lipca 2011 - 20:54
zibi_scj55 (niezweryfikowany)

Nic dodać, nic ująć. Sama esencja problemu.
A tak na wesoło, wspomnieniowo, nostalgicznie i kompotowo-renklodowo. Otóż, przy poszukiwaniu
w latach 60-70-tych kompotów brzoskwiniowych (nie tylko, bo i soków Dodoni - obrzydliwych) czy też ananasowych w szajbkach, trafiałem na przecenione ( bo zeszłoroczne, ale te kompoty przeceniano w lipcu, wychodząc chyba z założenia, że takie stare - to niedobre) kompoty z renklody zielonej i żółtej.
Była to zresztą - poza węgierką - najbardziej panosząca się śliwa w Polsce. Niewiarygodnie niska cena słoika 0,9 l zachęcała do kupna. Kupowałem to w pobliskich miejscu zamieszkania sklepach, przynajmniej sztuk dwie dziennie. Niestety, zapasy się skonczyły, weszły świeże partie już droższe.
Zmorą były ówczesne słoiki, zamykane na takie zmyślne blaszki, którymi można było się skaleczyć jeżeli podejmowało sie próby zamknięcia słoika. Do dzisiaj pamiętam smak tego kompotu, niezwykle zresztą esencjonalnego. A swoją drogą, przy pewnej ubożyźnie asortymentowej - to co się w tych latach kupowalo było po prostu przyzwoitym produktem. Producenci, z braku chemii musieli robić uczciwy produkt. Pamietam tradycyjna mielonkę, gulasz angielski, jakieś Krakusy, nie mówiąc o szczycie marzeń - szynce konserwowej Krakusa. Będąc dzisiaj na tzw. ryneczku we Wrzeszczu kupiłem pomidory malinowe. No, niby cóż w tym nadzwyczajnego? A no to, że malinowy malinowemu nie równy. Mam kobitke, która od tygodnia wystawia około 10 sztuk dziennie. Pozostali wystawcy (około 20) mają przepiękne "malinowe" nie mające wiele wspolnego z prawdą. Jedno mnie cieszy, przynajmniej na tym, konkretnym ryneczku. Można kupić doskonałe ziemniaki, czego np. w Poznaniu i okolicach nie było. Jest tego co prawda tylko
5-7 odmian, ale przy wszechobecnej mizeri ziemniaka - Wielkopolska, Pyrlandią zwana cierpi na brak dobrej pyry - jest to niewątpliwy, luksus.
Pozdrawiam i dzięki stokrotne za celne spojrzenie!
ps. widziałem na jakimś filmiku Youtuba "drużynę kucharzy gotujących w stołówce dla europosłow"
w Brukseli. Pan demonstrował kotlet schabowy, łącznie z wykonaniem. Pan jest młody i ma prawo być
NIEDOUCZONY. Ale odpowiedzialny za taki standard, w tym czasie i miejscu jest dla mnie zwykłym SZMACIARZEM zawodowym.

08 lipca 2011 - 20:43
Leszek (niezweryfikowany)

no Rafi , pojechałeś ,jestem na koncu podróży dziś PKP , ale to się czytało jak MÓJ pamiętnik z dzieciństwa ...

06 lipca 2011 - 22:29
u. (niezweryfikowany)

piękne słowa i takie prawdziwe - dziękuję

06 lipca 2011 - 21:35

Dodaj nowy komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania