Ruch panuje w niej niebywały. Zapachy i aromaty mieszają się, tworząc przedziwną symfonię utkaną w wielu podniecających apetyt i wyobraźnię woni* – ale czy aby na pewno? Czy ten zawarty w jednej ze starych książek kulinarnych cytat, opisujący przygotowania do Wigilii, jest obrazem odtwarzanym w dzisiejszych polskich domach? Czy aby tradycja nie zaczyna samoczynnie schodzić do lamusa wspomnień?
Wigilijny barszcz czerwony, mak, karp, śledź i inne zamknięte w swych regionalnych tradycjach zyskują znacznie więcej, gdy przygotowujemy je od podstaw. Spożywanie kolacji wigilijnej to integralna tajemnica każdego miejsca i jego kuchni, która posiada w tym dniu często wartość wyjątkową.
Przyznam się, że jest mi w niesmak, kiedy patrzę na Panią, która od dłuższego czasu czaruje z ekranu i która znalazła swój sposób na ... chyba wszystko w gotowaniu. Tym razem na swój sposób na święta, bo bez tremy. A ta trema rozpuściła się z dodatkiem niezastąpionych produktów instant wykorzystywanych na świąteczny czas. Ulegamy magii kroczenia na skróty, czego konsekwencje będą przejmować przyszłe pokolenia. I nie chodzi tu tylko o Boże Narodzenie, ale również o nawyki żywieniowe dnia codziennego. Czy polska tradycja kulinarna, która powstała na fundamentach zmiennych losów tożsamości narodowej i kojarzona jest nierozerwalnie ze stołem w tym najważniejszym dniu w roku, schodzi na plan dalszy? Chcę wierzyć, że nie. Ale wiem na pewno, jest poważnie zagrożona.
* Maria Lemnis, Henryk Vitry W staropolskiej kuchni i przy polskim stole
Komentarze
Z domu rodzinnego, wyniosłem pamięć stołu wigilijnego, na którym stał kompromis regionu - bogatych Kujaw (ojciec) i biednej, ale nie siermiężnej kultury jedzeniowej Mazowsza. Wyliczę: barszcz czerwony z małymi pierożkami z grzybami ale równocześnie zupa ze śliwek (bardziej kompot z wecka) z domowym makaronem. Dobre było jedno i drugie. Dalej: karp smażony (słyszę jeszcze ciągłe spory o technologię smażenia tegoż), szczupak faszerowany, karp gotowany w ogromnej ilości cebuli (rewelacja, robię to do dzisiaj) zalewany na półmisku tężejącym wywarem, nieśmiertelny śledź - niezbyt popularny ze względu na oście, duszone w śmietanie suszone prawdziwki, panierowane kapelusze prawdziwków suszonych (rewelacja), groch z kapustą kwaszoną, fasola jaś z masełkiem i bułeczką, makiełki (dosyć ubogie w dodatki - można było kupić rodzynki) z takimi małymi ciasteczkami wielkości łazanek, dobre słodyczą miodu, suszonych drobno krojonych owoców (krajowych rzecz jasna). Następował oczekiwany kisiel z żurawin polany słodką śmietanką. Pycha! Zdarzyło się jednego roku, że rodzice nie mieli świeżej żurawiny (innej nie było, zwłaszcza erzatsu made in USA), no i płacz w domu, zwłaszcza Tata i siostra. Oni wiedzieli czemu służy kisiel żurawinowy, ja byłem zbyt młody. Na koniec nieśmiertelny kompot z suszu, traktowany po macoszemu, aczkolwiek pamiętam Tatę
wyjadającego z garnka owoce, i..........kompot w kilka godzin po kolacji nie istniał. Dzisiaj, jako doświadczony żarłok wiem czemu służył tak naprawdę kompot z suszu. Kupiłem, przez czysty przypadek, kilkanaście kilogramów suszonych śliwek i gruszek ( na Allegro) od rolnika z kieleckiego, który w tak ujmujący sposób reklamował swój produkt, za tak śmieszną cenę, żem kupił cały urobek i w miesiące jesienno-zimowo-wczesnowiosenne gotuje raz w tygodniu gar kompotu i sam go wyjadam. MNIAM !!!
Mili R&R!
Walczmy chciażby wśród najbliższego otoczenia o kontynuację przepieknej tradycji stołu wigilijnego.
Do optymistycznych momentów należy coraz częściej powracajace zwyczajena wsiach, zwłaszcza tych
"etnicznych", co obserwuję na Kaszubach.
O barszczykach z torebki, rawioli, łososiem wędzonym (norweskim), odpłukaną fasolką z puszki, kupionymi w marketach pierogami (pierogi z kapustą i grzybami made by TESCO - cena 1 kg 6,99 pln.
Pierogi - wiadomo - z mąki i wody, ale co z resztą?!), popite hoopcolą - nie wspominajmy na tak szacownej stronie. Aleć na płacz się zbiera!!!
Wszystko, co wyniosłem z rodzinnego stołu wigilijnego, powtarzam rokrocznie w moim dorosłym życiu. Dokładam ciekawostki powalające zamysłem i smakiem. No, i ryb dużo wiecej - węgorz na sposób kaszubski, sielawa opiekana i w occie, śledzie - 3 sposoby, pasztet z ryb słodkich ( może bardziej terrina, bo z surowej masy rybnej), sandacz, pstrąg łososiowy i karp w galarecie. Na pierwszy i drugi dzień świąt przygotowuję symboliczą ilość mięs, no - obiad na Szczepana - wiadomo gąseczka wypchana suszonymi owocami od rolnika.
Jest TO jedzenie ostatnią (prawie) rzeczą, z której musiałbym zrezygnować.
Cóż... Niestety niska jakość życia to dolegliwość coraz większej ilości ludzi... z braku czasu rzecz jasna... ale żeby barszcz z torebki na Wigilię? co to to nie!!! i żadna pani z ekranu nigdy mnie nie przekona... przygotowanie prawdziwego kiszonego barszczu trwa chwil parę, koszt żaden, a porównania w ogóle nie ma... nasz już się ładnie kisi :)
Życzę Wszystkim wspaniałych smaków na Święta i na co dzień też...
Ja także nie wyobrażam sobie, żeby barszcz z torebki mógł mnie usatystakcjonować na Wigilię. Jest to szczególna okazja i trochę wysiłku w kuchni nie zaszkodzi.
Dodaj nowy komentarz